Moja droga do domu

Mam na imię Staszek, jestem alkoholikiem. 

Moje pierwsze kontakty z alkoholem rozpoczęły się po ukończeniu szkoły podstawowej. Na pierwszym miejscu byli wówczas dla mnie starsi koledzy i wódka. Odsunąłem się od Boga, kościoła i rodziny. Tak mijały dnia, miesiące, lata. Nie przyjmowałem do wiadomości, że alkoholizm to choroba. Gdy mówili do mnie, że jestem alkoholikiem, wybuchałem złością i gniewem. Najważniejsze było picie i koledzy, a każda rozpoczęta praca kończyła się zwolnieniem dyscyplinarnym z powodu nadużywania alkoholu. 

Pierwszym sygnałem, że coś niepokojącego dzieje się z moim organizmem była utrata przytomności na skutek zakładu z kolegami, kto wypije więcej alkoholu. Przewieziono mnie wówczas do szpitala, gdzie po odzyskaniu przytomności nie zdawałem sobie dalej sprawy z powagi sytuacji i wypisałem się ze szpitala na własne żądanie. Znowu najważniejsze było dla mnie, abym mógł napić się z kolegami.

Nawet prośby i łzy mamy nie robiły na mnie wrażenia. Prosiła mnie, abym się modlił i chodził do kościoła, ale ja wybierałem drogę do alkoholu. 

Próbowałem żyć w abstynencji dwa, trzy tygodnie nie wychodząc z domu.

Wtedy miałem delirkę, trzęsły mi się ręce i oblewały mnie poty. Gdy tylko mi się poprawiło, wychodziłem z domu mówiąc mamie, że idę tylko na jedno piwo. Oczywiście nigdy nie kończyło się na tym jednym.

Przecież nie jestem chory- tak sobie to tłumaczyłem, wmawiałem.

Wkrótce pojawiły się kolejne znakiem ze strony mojego wyczerpanego organizmu i psychiki.  Wyjechałem ze szwagrem, nie piłam wówczas trzy dni. Z dala od domu, otoczony lasem zacząłem słyszeć głosy, które mówiły do mnie.

Byłem zdziwiony, że ktoś może mnie tu znać. Nie podzieliłem się tym ze szwagrem. Po powrocie do domu, oczywiście poszedłem się napić. Wracając pijany, widziałem i słyszałem grupę chłopaków mówiących do mnie „my cię zabijemy”. Ze strachu zapukałem do drzwi sąsiadki opowiadając jej o tym zdarzeniu.

Wychodząc do jej kuchni, ujrzałam znowu tych samych chłopców. Zabrałem nóż i dźgnąłem się trzykrotnie w brzuch. Sąsiadka wystraszyła się bardzo, nie rozumiejąc, co się dzieje. W rzeczywistości nikt przecież mnie nie śledził. 

Znalazłem się w szpitalu, gdzie zwidy i głosy nadal mnie nie opuszczały. Były to alarmujące sygnały, że dobiłem dna.

Dopiero po tygodniowym pobycie w szpitalu, wysłuchując mszy i kazania w kaplicy zauważyłam, że omany zniknęły.

Mama i rodzeństwo nigdy nie stracili nadziei na moje nawrócenie, modląc się i zamawiając mszę w mojej intencji.

Po kilku dniach pobytu w domu i trzeźwości, przyszła do nas Pani z opieki społecznej pod pretekstem wywiadu środowiskowego.  Wówczas zapytała mnie, czy może mi jakoś pomóc z moim problemem alkoholowym. Zaproponowała terapię. Wiedziałem, że będzie mi bardzo ciężko podjąć decyzję, aby zostawić kolegów i alkohol. Ale myśląc, że Pan Bóg chce dla mnie jak najlepiej i że może to być ostatnia szansa, podjąłem się leczenia w przychodni uzależnień.  Zostałem tam mile przyjęty i zapoznamy z terapeutą, psychologiem oraz grupą osób z podobnymi problemami. To dodało mi chęci i motywacji do leczenia. 

Po nabraniu zaufania do grupy, otworzyłem się wylewając przed nimi swoje pirackie krzywdy, żale i uczynki, którymi raniłem bliskie mi osoby. 

Zacząłem również uczęszczać na spotkania AA. Tam, nabrałem chęci do życia i tego, że jestem już pełnowartościowym człowiekiem i alkoholikiem.  Teraz wiem, że alkoholizm to śmiertelna choroba, z którą jednak można żyć godnie, pięknie i szczęśliwie wierząc w Siłę Wyższą. Spotkania w AA pomogły mi otworzyć swoje serce i żyć w trzeźwości. 

Obecnie, będąc 28 lat trzeźwym mam wspaniałą i kochającą mnie żonę, cudowne dzieci, dom, samochód i pracę. Nowe życie.  Zdaję sobie sprawę, że mam, dla kogo żyć.  Nie miałbym tego wszystkiego, gdybym wciąż pił…A może już by w ogóle mnie nie było…

Staszek Alkoholik